The Grief Competition: My Time at the Death Cafe

kawa z czaszką i fasolą w spodku w kawiarni

Sprint zatłoczoną nowojorską ulicą jest z natury filmowy. Nieraz wyobrażałem sobie siebie na dużym ekranie podczas biegu na autobus. Po cichu uwielbiam zgiełk. Poruszanie się szybciej niż osoby wokół mnie, wyglądanie na zmęczonego i skupionego, to sposób na ciche przekazanie tego, czego nigdy bym nie powiedział na głos: Spójrz na mnie! Idę w różne miejsca! Patrz, jak cię mijam!





Październik 2013, około cztery lata temu: człapię Szóstą Aleją, przemykając przez tłum po pracy w Midtown, moja butelka wody i pusty Tupperware stukają o siebie w płóciennej torbie. Jestem w drodze do przeciętnej chińskiej restauracji, żeby porozmawiać o śmierci z grupą nieznajomych i jak zwykle spóźniam się. Ale spóźnienie się do Death Cafe wydaje się wyświechtaną metaforą, ciało w ruchu to boleśnie prorocze przypomnienie ostatecznego celu.

Dla tych, którzy go nie znają, ruch Death Cafe to skromna koncepcja, która stała się światowym fenomenem. Zbierz grupę ludzi, którzy chcą porozmawiać o śmiertelności, zapewnij sobie prywatną przestrzeń, jedzenie i wyszkolonego przywódcę i zacznij rozmawiać. Comiesięczne spotkania są bezpłatne i otwarte dla publiczności za sugerowaną darowizną. Myślę, że wszystko kosztowało 11,00 dolarów. Zachęcamy uczestników do dzielenia się swoimi osobistymi doświadczeniami. Egzystencjalny niepokój jest opcjonalny, ale mile widziany, przynajmniej na spotkaniu na Manhattanie.





oznaki depresji u mężczyzn

Kiedy przyjeżdżam, Death Cafe już trwa. Zarówno restauracja China Sun, jak i jej ludzie to relikty z minionego Nowego Jorku z lat 80 .: matowe włosy, czarny lakierowany bar, klimat Wesa Andersona. Udaję się na drugie piętro, gdzie okrągłe stoły idealne do rodzinnego posiłku są wypełnione żałobnikami, uzdrowicielami i obserwatorami. Myślę, że to jest moje plemię.

jak kontrolować ataki paniki

Uczestnicy, około 15 z nas tego dnia, są podzieleni na małe grupy dyskusyjne. Kelnerzy przynoszą zupę z makaronem i naleśniki z cebulką. Ćwiczę aktywne słuchanie i nawiązuję kontakt wzrokowy, chodząc wokół stołu, przedstawiając się i wyjaśniając, co nas tu sprowadziło. Jedna kobieta w moim wieku ujawnia, że ​​ma zagrażającą życiu chorobę autoimmunologiczną, inna pracuje nad filmem dokumentalnym o utracie rodzeństwa, zainspirowanym śmiercią jej brata w dzieciństwie. Kobieta w średnim wieku wyjaśnia, że ​​nie chce przeciągającej się śmierci, jak jej matki, i mówi nam, że jest takie miejsce w Szwajcarii (a może w Skandynawii?), W którym przeprowadza się eutanazję za kilka tysięcy. Grupa od niechcenia przekomarza się o wspomaganym samobójstwie, jakbyśmy dyskutowali, gdzie się zaszczepić. Siedzę cicho, bojąc się zbyt głośnego chrupania naleśnika z cebulką w środku czyjejś wstrząsającej historii.



Następnie delikatny starszy mężczyzna dzieli się miłosną historią stworzoną dla telewizji ze swoim grubym nowojorskim akcentem. Poznał swoją żonę we wczesnej dorosłości, poślubili innych ludzi, rozwiedli się, po latach ponownie połączyli i ożenili się, a teraz ona umiera. Nie pamiętam czego. Pamiętam tylko, jak bardzo ją kochał.

Moja kolej. Moja własna strata - mojego ojca, z powodu raka - nagle wydaje się nietypowa. Nawet banalne. W pokoju, w którym śmierć i smutek są wspólnym mianownikiem, nie tylko ja mam otwartą ranę. W tym kontekście borykanie się z żalem i aktywne poszukiwanie sensu nie czyni mnie wyjątkowym. To sprawia, że ​​jestem banalny.

antydepresanty, które nie powodują przyrostu masy ciała 2016

Punkt odniesienia przy moim stole to głęboka strata. Przychodząc do Death Cafe oczekiwałem katharsis i współczucia. Zamiast tego, słuchanie historii innych ludzi doprowadziło do niepokojącej świadomości: nawet w cierpieniu jestem konkurencyjny. Nie chcę pocieszenia. Chcę wygrać, mając najbardziej nieodwracalną stratę.

Siedząc w Death Cafe, wstydziłem się. Żal, jak to widziałem, był czymś do pokonania. Jeśli to był wróg, to ja byłam bohaterką, silniejszą po długiej walce. Po części chciałem pozbyć się smutku, ponieważ nie chciałem, aby śmierć mojego ojca definiowała moje dwudziestolatki. Chciałem, żeby ludzie widzieli moje osiągnięcia lub poczucie humoru, ale nic nie było tak wyraźne ani trwałe jak smutek. Zamiast tego stało się coś przeciwnego: walcząc ze smutkiem, ukształtował mnie w pełni. W ten sam sposób, w jaki nieugięte drzewo jest sękane przez potężne wiatry, moje pragnienie, by być najsmutniejszym, sprawiło, że trochę się skrzywiłem. Wymachowałem żalem jak odznaką honoru, ponieważ nie mogłem znaleźć środka między tym, że strata oznacza wszystko, a tym, że to nic nie znaczy.

Uważam, że popularność Death Cafe wynika z faktu, że oddaje ona paradoks śmierci i żalu: słuchanie bardzo konkretnych historii o stracie również ilustruje jej uniwersalność. Po jednej lub trzech sesjach szybko zdałem sobie sprawę, że dążenie do bycia dziewczyną z najsmutniejszą historią oznacza, że ​​nie musiałam dążyć do innego celu: zastanowienia się, do czego dokładnie zmierzałam w tym życiu z taką siłą. Oznaczało to radzenie sobie z własną stratą, uzdrawianie. Zatrzymanie równej śmiertelności i na pewnym poziomie przesunięcie mojego żalu - nie wierzę, że kiedykolwiek uda nam się przezwyciężyć stratę, po prostu przenosi się z pierwszego planu na tło - oznaczało uznanie mojej własnej śmiertelności. Ale trzeba mi było przypomnieć, że miałem - mam - pełne życie, aby żyć, dlatego ciągle wracałem do Death Cafe.